Sunday, August 25, 2013

Buying






.
.

Today only in polish, sorry.
/Są pewne nowe trendy w życiu codziennym, które społeczeństwo przyjmuje chętniej niż inne. Bluzy z nadrukami, sklepy "vintage" (bo do vintage im sporo brakuje), burgery, frytki belgijskie, t-shirty od młodych polskich projektantów z różnymi napisami - to wszystko było unikatowe do czasu podchwycenia pomysłu przez konkurencyjne firmy. Z jednej strony to zrozumiałe, każdy chciałby mieć w swojej ofercie coś, co się sprzedaje, z drugiej - czy nie lepiej byłoby wymyślić coś swojego i to wypromować? Pewnie sporą rolę odgrywa tu lenistwo i skłonność do eksploatacji jakiejś idei tak bardzo, jak tylko się da. To trochę jak z rolnictwem odłogowym - sprzedawcy starają się zgromadzić jak największy zysk, a potem wyjałowiony pomysł leży odłogiem i czeka, aż po raz kolejny ktoś na niego wpadnie.
Boom na sklepy "vintage" już się co prawda skończył (to znaczy: nie wyrastają jak grzyby po deszczu), ale to nie oznacza, że te, które podczas niego powstały zniknęły. W dodatku, wciąż cieszą się sporym zainteresowaniem. Można w nich znaleźć prawdziwe perełki albo rzeczy za bezcen, ale zdecydowana większość towaru to po prostu rzeczy wyszperane w ciuchlandzie, tylko kilka razy droższe. Być może koniec procesu powstawania niezliczonej ilości sklepów "vintage" nastąpił ze względu na pojawienie się konkurencji - sprzedawców indywidualnych. Na allegro są od dawna, ale wiecie, jak wiele grup typu "Sprzedam/Wymienię" jest na facebooku? Podobnie dużo jest tam stron z ubraniami na sprzedaż.
Wydaje mi się, że sprzedawanie ubrań jest w pewnym sensie kolejnym trendem, z tą różnicą, że podchwytywanie go przez coraz więcej osób jest zjawiskiem pozytywnym. Wyrzucanie niezniszczonych ubrań, których już się nie nosi jest bez sensu. W zasadzie można je oddać rodzinie, ale wydaje mi się, że jest pewien wiek, w którym ma się już własny styl, niekoniecznie taki sam jak starsza siostra, czyli te rzeczy i tak by leżały. A sprzedawanie, czy choćby wymienianie się, daje im drugie życie, przy okazji pozwalając byłemu właścicielowi na zdobycie czegoś, co będzie nosił. To moim zdaniem o wiele lepsze rozwiązanie, niż wyrzucanie, to jakby element obiegu ubrania - wtedy potwierdzałaby się teza, że nic w przyrodzie nie ginie. Leżąca na dnie szafy rzecz zdecydowanie jej przeczy. Teraz pomyślałam, że gdyby ten system "wskrzeszania" ubrań zaczął funkcjonować tak, że stałby się naturalną częścią procesu konsumpcji, to może poprawiłaby się jakość ubrań? Na pewno wzrosłaby wtedy też ich cena, ale z drugiej strony można by wtedy było zainwestować w jedną rzecz, skoro drugą kupiłoby się od kogoś taniej. Ale to raczej mało prawdopodobne, bo byłaby to śmierć dla przemysłu odzieżowego.
Ten wpis nie jest przypadkowy i nie chciałabym udawać, że jest inaczej. Oczywiście wszystko co napisałam to właśnie to, co myślę, bo sama kupuję bardzo dużo od innych ludzi lub w ciuchlandach (naprawdę, prawie nie chodzę do sklepów). I sama sprzedaję swoje ubrania - to właśnie motor tego tekstu, bo dziś zaczęłam wyprzedaż, a bardzo zależy mi na pozbyciu się jak największej ilości rzeczy, bo jest ich więcej niż tych, które noszę i strasznie mnie to przytłacza. Jeśli bylibyście zainteresowani - wszystko, co sprzedaję znajdziecie tu. Zapraszam też do dyskusji na temat pierwszej części tekstu - może macie jakieś swoje przemyślenia na ten temat?

2 comments:

  1. czarne leviski były dokładnie takimi jakich szukam od dawna,szkoda że już sprzedane!
    Uwielbiam SWAPy, portale internetowe na których można sprzedawać ubrania (np. vinted.pl) i lumpeksy, ach! jestem chyba od nich uzależniona.
    Bluzy z nadrukami mnie jakoś zniechęcały sztucznymi materiałami chyba wyjątkiem było UHM.ANYWAY - przepiękne kwadratowe kadry na środku bluz dawały radę.

    + uwielbiam Twoje minimalistczne zdjęcia na blogu!

    ReplyDelete
  2. ja mam to samo z ciuchlandami, już w zasadzie tylko tam kupuję i przez to mam tyle ubrań, że ledwo się mieszczą na półce... co do bluz, to ja uległam i kupiłam jedną Sugarpills, ale po dwukrotnym założeniu sprzedałam ;-)

    ReplyDelete